Niedziela, 12 września 2010
Osieczna maraton
Na miejscu zjawiliśmy się z jarzynowym dośc wcześnie, gdyż o godzinie 8.10 . Posiedzieliśmy chwile w aucie, po czym ruszyliśmy do biura. W biurze dostajemy siatkę. Usilnie szukam czipa... no niestety nie ma go. Pytam się kogoś z 64 czy będzie elektroniczny pomiar. Odpowiadają, że raczej nie.
No nic zjadłem grześka, i rozpocząłem składanie rowera. Wszystko działało, i generalnie jechało mi się jakoś dziwnie lekko.
Z jarzynowym pojechaliśmy na małą rozgrzewkę. Po powrocie ustawiliśmy się na starcie.
Miejsce wybraliśmy tak po środku
Odliczanie no i start. Ruszli wszyscy, którzy ustawili się w pierwszych rzędach. Trzeba przyznac, że ludzi na starcie było trochę za dużo. Na początkowych kilometrach nie było miejsca na wyprzedzanie.
Po zjeździe z asfaltu było tylko gorzej. Widac było, że osoby z lepszymi pozycjami wyjściowymi tworzą wagoniki i oddalają się. A ja staram się wyprzedzic następne osoby. Idzie to jako tako. W pewnym momencie jedziemy polem :) (mniejszy tłok).
Przy 1 zjeździe spotykam osobe z corrateca która towarzyszyła mi w Gnieźnie przez większą częsc wyścigu. Przywitanie i 2osobowe rwanie do przodu. Trzymam koło, przy czym wpuszczam jeszcze jednego wpychającego się na chama kolesia. Po chwili ktoś zajeżdża mi drogę, i tak kończy się moja wycieczka w tej grupce.
Z trasy przypomina mi się bardzo fajny singielek oznaczony „!!!” :) Naprawdę miły odcinek trasy. Na końcu tego toru prawię zaliczam glebę (poprzeczny korzeń oddalił przednie koło z właściwego toru jazdy). Było bardzo blisko :D
Staram się zyskiwac pozycje, ale powoli braknie sił. Chwila jazdy na spokojnych obrotach i power wraca.
Koło 25 kilometra zjadam batona. W tym samym czasie wyprzedza mnie niebieski giant. Kojarzyłem, że ktoś z bs czymś takim się porusza. Dojadam batona i ruszam za niebieskim :)
No i kawałek dalej gubimy trasę... dojeżdżamy aż do stromej góreczki którą pokonywaliśmy dwukrotnie. Jak się potem okazało był to Zbyszek. Wracaliśmy się jakieś 5 kilometrów. A moj kompan cały czas denerwował się, że Maks jest przed nim.
Dla mnie to był game over. Wracając zgarniamy jeszcze 2 chłopaków którzy również chcieli zrobic extra pętle. Wiedząc, że nie mam już szansy na upragniony wynik 1.30-35 zwolniłem, nie wyprzedałem i jechałem byle do mety.
Ostatnią prostą uczciłem sobie batonikiem.
Na mecie czuje niedosyt. Po zobaczeniu bufetu zaczyna mi się chcieć życ :D Tyle rzeczy :>
W pewnym momencie byłem światkiem rozmowy pań z bufetu które powiedziały. "Jak tak dalej pójdzie to nic dla giga nie zostanie" :] Makaron również wyśmienity. Jedyne co mnie trapi to placek którego nie spróbowałem.
W losowaniu oczywiście szczęście dopisało lepszym. I nic nie wygrałem.
Wyniki 156/294 po prostu lepiej zapomniec.
Jestem bardzo ciekawy który byłem do tego feralnego momentu. No niestety będę żył w błogiej nieświadomości.
A z kwatków.
Na 1 podjeździe w lesie zaczynałem wyzywać przerzutkę której zdecydowanie tego dnia nie leżało 2 przełożenie. Skakała jak pasikonik. Puściłem do niej wiązankę, zaś pani która jechała koło mnie myślała że to do niej :D W pewnym momencie zrozumiała... :> Nie obracałem się ale coś czuje, że strzeliła ładnego buraka.
Wyniki z pulsometru mogą byc błędne, gdyż przez trasę ześlizgiwał mi się na brzuch.
edit1
z płaczliwą minką na mecie :>
No nic zjadłem grześka, i rozpocząłem składanie rowera. Wszystko działało, i generalnie jechało mi się jakoś dziwnie lekko.
Z jarzynowym pojechaliśmy na małą rozgrzewkę. Po powrocie ustawiliśmy się na starcie.
Miejsce wybraliśmy tak po środku
Odliczanie no i start. Ruszli wszyscy, którzy ustawili się w pierwszych rzędach. Trzeba przyznac, że ludzi na starcie było trochę za dużo. Na początkowych kilometrach nie było miejsca na wyprzedzanie.
Po zjeździe z asfaltu było tylko gorzej. Widac było, że osoby z lepszymi pozycjami wyjściowymi tworzą wagoniki i oddalają się. A ja staram się wyprzedzic następne osoby. Idzie to jako tako. W pewnym momencie jedziemy polem :) (mniejszy tłok).
Przy 1 zjeździe spotykam osobe z corrateca która towarzyszyła mi w Gnieźnie przez większą częsc wyścigu. Przywitanie i 2osobowe rwanie do przodu. Trzymam koło, przy czym wpuszczam jeszcze jednego wpychającego się na chama kolesia. Po chwili ktoś zajeżdża mi drogę, i tak kończy się moja wycieczka w tej grupce.
Z trasy przypomina mi się bardzo fajny singielek oznaczony „!!!” :) Naprawdę miły odcinek trasy. Na końcu tego toru prawię zaliczam glebę (poprzeczny korzeń oddalił przednie koło z właściwego toru jazdy). Było bardzo blisko :D
Staram się zyskiwac pozycje, ale powoli braknie sił. Chwila jazdy na spokojnych obrotach i power wraca.
Koło 25 kilometra zjadam batona. W tym samym czasie wyprzedza mnie niebieski giant. Kojarzyłem, że ktoś z bs czymś takim się porusza. Dojadam batona i ruszam za niebieskim :)
No i kawałek dalej gubimy trasę... dojeżdżamy aż do stromej góreczki którą pokonywaliśmy dwukrotnie. Jak się potem okazało był to Zbyszek. Wracaliśmy się jakieś 5 kilometrów. A moj kompan cały czas denerwował się, że Maks jest przed nim.
Dla mnie to był game over. Wracając zgarniamy jeszcze 2 chłopaków którzy również chcieli zrobic extra pętle. Wiedząc, że nie mam już szansy na upragniony wynik 1.30-35 zwolniłem, nie wyprzedałem i jechałem byle do mety.
Ostatnią prostą uczciłem sobie batonikiem.
Na mecie czuje niedosyt. Po zobaczeniu bufetu zaczyna mi się chcieć życ :D Tyle rzeczy :>
W pewnym momencie byłem światkiem rozmowy pań z bufetu które powiedziały. "Jak tak dalej pójdzie to nic dla giga nie zostanie" :] Makaron również wyśmienity. Jedyne co mnie trapi to placek którego nie spróbowałem.
W losowaniu oczywiście szczęście dopisało lepszym. I nic nie wygrałem.
Wyniki 156/294 po prostu lepiej zapomniec.
Jestem bardzo ciekawy który byłem do tego feralnego momentu. No niestety będę żył w błogiej nieświadomości.
A z kwatków.
Na 1 podjeździe w lesie zaczynałem wyzywać przerzutkę której zdecydowanie tego dnia nie leżało 2 przełożenie. Skakała jak pasikonik. Puściłem do niej wiązankę, zaś pani która jechała koło mnie myślała że to do niej :D W pewnym momencie zrozumiała... :> Nie obracałem się ale coś czuje, że strzeliła ładnego buraka.
Wyniki z pulsometru mogą byc błędne, gdyż przez trasę ześlizgiwał mi się na brzuch.
edit1
z płaczliwą minką na mecie :>
- DST 40.68km
- Teren 30.00km
- Czas 01:54
- VAVG 21.41km/h
- VMAX 45.61km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 202 (100%)
- HRavg 179 ( 88%)
- Kalorie 2149kcal
- Sprzęt Corratec x-vert motion
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Widzę że z pomyłką trasy to był jednak błąd systemowy i nie tylko mi się to przytrafiło.
Wg mnie zawalili orgi, bo w miejscu gdzie ja również wjechałem na drugą pętlę stał chłopaczek i kierował ruchem. Pocieszę Cię, ja zrobiłem dodatkowo 20 km a jechałem Giga ;)) Rafall - 19:03 sobota, 18 września 2010 | linkuj
Wg mnie zawalili orgi, bo w miejscu gdzie ja również wjechałem na drugą pętlę stał chłopaczek i kierował ruchem. Pocieszę Cię, ja zrobiłem dodatkowo 20 km a jechałem Giga ;)) Rafall - 19:03 sobota, 18 września 2010 | linkuj
Gratuluje.
Szkoda że z powodu dodatkowej pętli tyle straciliśmy a do tego psychika siadła i odechciało się jechać tempem na jakie było nas tego dnia stać :(
Jednak kolejnym razem może będzie lepiej Toadi69 - 22:50 poniedziałek, 13 września 2010 | linkuj
Szkoda że z powodu dodatkowej pętli tyle straciliśmy a do tego psychika siadła i odechciało się jechać tempem na jakie było nas tego dnia stać :(
Jednak kolejnym razem może będzie lepiej Toadi69 - 22:50 poniedziałek, 13 września 2010 | linkuj
Czy mi się wydaje, czy to Ty dowiadywałeś się ode mnie czegoś o Michałkach?
daVe - 18:46 poniedziałek, 13 września 2010 | linkuj
O widzę że to Ty razem ze Zbyszkiem jechaliście "dodatkową pętle ..." ;)
Maks - 14:38 poniedziałek, 13 września 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!